Czy budownictwu grozi paraliż?

05.10.2015

Przed takim czarnym scenariu­szem ostrzega branżę Polski Związek Firm Deweloperskich (PZFD).

To zagrożenie dostrzegł on w rządowym projekcie nowelizacji usta­wy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym, który – według rządu – ma ograniczyć, a – zdaniem dewelo­perów – w praktyce uniemożliwiać bu­dowanie na podstawie decyzji o warunkach zabudowy, zwanych WZ-kami. Wyjaśnię, że, zgodnie z rządowym projektem, inwestycje miałyby po­wstawać wyłącznie tam, gdzie już ist­nieje lub planowana jest odpowiednia infrastruktura techniczna i społecz­na. Zwłaszcza w tym drugim przypad­ku konieczny byłby plan zagospodaro­wania przestrzennego, który przede wszystkim zobowiązuje gminę do jej wybudowania. Dodam, że nowela mia­łaby też umożliwić uchwalanie planów na wniosek inwestorów, którzy zobo­wiązywaliby się do wybudowania infrastruktury na swój koszt, a następnie bezpłatnego przekazania jej gminie. Sęk w tym, że takich planów jest wciąż mało, a jeśli są, to często nie w tym miejscu co trzeba. W dodatku kolejne plany powstają w powolnym tempie. PZFD zwraca uwagę, że w tych warun­kach blisko połowa inwestycji powsta­je na podstawie urzędniczych decyzji. Deweloperzy przyznają, że skutkuje

to niekontrolowanym rozlewaniem się miast. Sprzeciw budzi jednak sposób, w jaki rząd chce to zjawisko zahamo­wać. Zdaniem PZFD to prosta droga do drastycznego spadku inwestycji. Przedsiębiorcy obawiają się również gwałtownego wzrostu popytu na dział­ki objęte planem, a w konsekwencji – wzrostu ich cen.

A co na to rząd? Przekonuje, że no­welizacja przywraca jedynie decyzjom o warunkach zabudowy właściwy cha­rakter. W ustawie przewidziano je bowiem jako ostateczność. Chodzi też o wymuszenie na gminach uchwa­lania planów zagospodarowania przestrzennego.

Jak widać, obie strony mają mocne ar­gumenty. W tej sprawie konieczny jest więc kompromis. W chwili, kiedy piszę ten felieton, rządowy projekt ustawy czeka w Sejmie na pierwsze czytanie, co oznacza, że jest raczej mało praw­dopodobne, że uchwali ją jeszcze w tej kadencji. Ale temat powróci bardzo szybko. Chodzi więc o to, aby środowi­sko budowlane wykorzystało ten czas na wypracowanie wspólnego stanowi­ska. PZFD, wspólnie z Izbą Architek­tów RP i Stowarzyszeniem Architek­tów RP, proponuje wydłużenie okresu dostosowawczego. W projekcie prze­widziano zaledwie roczny okres vacatio legis, zaś wydane już decyzje miałyby być ważne jeszcze przez dwa lata. Deweloperzy i architekci postulują też m.in., aby także na terenie nie objętym planem inwestor mógł uzyskać decyzję o warunkach zabudowy, gdyby zobo­wiązał się do wybudowania dróg we­wnętrznych i infrastruktury technicz­nej (lub partycypowania w kosztach budowy na podstawie umowy z gminą) oraz uzyskania ewentualnej decyzji o odrolnieniu lub odlesieniu działki.

Ktoś powie, przecież te kwestie ma regulować od dawna zapowiadany przez rząd kodeks urbanistyczno-budowlany. Obawiam się, że upłynie jeszcze sporo wody w Wiśle, nim pro­jekt trafi do Sejmu. W dodatku zmiany kodeksowe wymagają długiego okresu przejściowego. Tymczasem problem jest palący. Coraz więcej nowych osiedli powstaje w szczerym polu, a towarzyszy temu zjawisko wylud­niania się centrów miast. Kupujący tańsze mieszkania na przedmieściach początkowo nie narzekają na brak infrastruktury, bo wierzą, że gmina im ją zafunduje. Są to jednak olbrzymie koszty. Mieszkańcy nowych osiedli ponoszą duże wydatki na dojazdy do pracy, sklepów i szkół, na co nie za­wsze zwracają uwagę. Rozlewanie się miast oznacza także dewastację środowiska naturalnego i zwiększenie liczby samochodów.

 

Marek Wielgo

Gazeta Wyborcza

www.facebook.com

www.piib.org.pl

www.kreatorbudownictwaroku.pl

www.izbudujemy.pl

Kanał na YouTube

Profil linked.in